czwartek, 30 listopada 2017

Rozpędza się pan. Trzeba myśleć




     Tytułowe słowa  nie są przypadkowe. To dosłowne cytaty z wypowiedzi burmistrza na sesji, którymi obrzucał  radnych przy okazji dyskusji nad budżetem partycypacyjnym. Małe urywki dłuższych, niefortunnych  wypowiedzi. Było tych wstydliwych fragmentów znacznie więcej. Skąd   takie nerwy, że nie dało się ich opanować?

     A zaczęło się tak dobrze. Sesja miała mocny punkt, w którym burmistrz prezentował osiągnięcia inwestycyjne Karpacza w 2017 r.  Kolorowe wyliczanki plus zdjęcia pokazywały remontowane drogi, schody, lampy, monitoring, stadion, balustrady, kwiaty, lampki itp.   A nawet padła zapowiedź, że w styczniu będzie można już jeździć nowym wyciągiem na Kopę (!). Zwycięstwa w rankingach, nagrody, wyrazy uznania dla osiągnięć miasta płynące z różnych stron – wprost nie do wiary, w jakim wspaniałym, świetnie zarządzanym mieście żyjemy. Burmistrz chyba sam uwierzył w to wszystko, co mówił ( łącznie z wyciągiem ) i być może później trudno mu było wrócić do rzeczywistości.

      A potem, już po prawie w stu procentach udanych głosowaniach, paru radnych zabrało głos. Zaczęli rozwodzić się nad budżetem partycypacyjnym, zwracać uwagę na mankamenty i całe misternie przygotowane wcześniejsze widowisko diabli wzięli. Do tego dołączyli inni radni i chyba po raz pierwszy od bardzo dawna,  burmistrz  dostał  na tacy całościową ocenę budżetu, że nic tylko się cieszyć, dziękować i wykorzystać wskazówki za rok.

      Ale zamiast tego, wolał rozpocząć  atak na radnych,  i długą, wyjątkowo żenującą dyskusję na temat miejsca zameldowania jednego z nich.  Przykrego wrażenia nie zatarła nawet obietnica podwyższenia budżetu i powtarzane zdanie „Ja jestem bardzo gorącym zwolennikiem budżetu partycypacyjnego”. Niemożliwe, żeby ktokolwiek, kto przyglądał się sesji mógł w to uwierzyć. Rozdźwięk między zapewnieniami, a faktycznym zachowaniem był zbyt duży. 

     Koniec sesji znowu należał do burmistrza. Odzyskał równowagę i z zapałem przedstawiał kolejne sukcesy. A więc:  zwycięstwa sportowców, forum przemysłowe w Gołębiewskim z panią premier, opłatek, też w Gołębiewskim na 200 osób z biskupem,  Sylwester z największą ilością gości po Wrocławiu na Dolnym Śląsku i z dwoma plutonami policji do pilnowania porządku … aż się w głowie kręciło od słuchania. 

    I nie było nikogo, kto by powiedział: rozpędza się Pan, Panie Burmistrzu, trzeba myśleć, do wyborów jeszcze rok”.

niedziela, 26 listopada 2017

Zabita partycypacja



   Od sześciu lat działa w naszym mieście budżet obywatelski. Karpacz był jednym z pierwszych miast w Polsce wprowadzających ten   pomysł  w życie. Wydawało się wtedy, że przekazanie mieszkańcom decyzji, jak wydać część publicznych pieniędzy, będzie się cieszyło dużym zainteresowaniem. Tak też było w rzeczywistości. Zaangażowanie Karpaczan w ten projekt, początkowo nie tak duże, rosło.   Składano  coraz więcej różnorodnych propozycji a na zebrania decydujące o tym, który pomysł wygrał   przychodziło sporo osób. Współdecydowanie mieszkańców w zarządzaniu miastem, na niewielką wprawdzie skalę, stawało się faktem. 

    Ale to już przeszłość – świadczą o tym m.in. projekty zakwalifikowane do realizacji w 2018 r. i  lista projektów odrzuconych. Okazało się, że jedynie w Karpaczu Górnym będzie możliwość wyboru projektów i głosowanie nad nimi! W pozostałych okręgach „projekty same się wybrały” – zgłoszono mało pomysłów,  a z tych, które się pojawiły,  większość nie znalazła akceptacji komisji.  W okręgu drugim nie będzie niczego, bo jedyna zgłoszona propozycja „Siłownia przy ulicy Rybackiej”, przepadła.  

    Chmury nad partycypacją w Karpaczu gromadziły się od dawna. Działanie budżetu obywatelskiego jest tego czytelnym przykładem ( polecam TU, TU, TU i TU ).   Włączanie mieszkańców w procesy podejmowania małych, ale ważnych decyzji zamieniło się w fasadę, w grę pozorów.  Może rzeczywiście władzom miasta na tym zależy? Urzędnicy się mniej napracują,  mieszkańcy nie będą zawracać głowy i problemów będzie mniej… A przed szeroką publicznością, przy okazji kolejnego wygranego rankingu, będzie się można pochwalić, że „w mieście działa budżet partycypacyjny”. 

    Czy utrącanie projektów, zamiast ich poprawy, jest dobrym sposobem na „usadzanie” aktywnych Karpaczan, którym jeszcze  „o coś chodzi”? Może i tak, bo zamiast czasochłonnych głosowań na zebraniach, będzie można zająć się czymś innym. Na przykład pochwalić się makijażem miasta: maskotką, rozświetlaniem choinki albo dekoracjami świątecznymi. Niech się ludzie tym interesują, a nie ważnymi sprawami. Od zarządzania miastem – wara.

   A kiedy wreszcie wejdzie w życie nowelizacja ustaw o samorządzie razem z obowiązkiem  budżetu partycypacyjnego, to władze Karpacza będą mogły z dumą zakrzyknąć – my to już od lat mamy! I dodać triumfalnie - dobrze wiemy, jak to robić! Przy okazji porozumiewawczo mrugając okiem.
   

   

niedziela, 19 listopada 2017

Publiczne domki z serduszkiem mają swoje święto



      Dzisiejszy dzień  jest sposobną chwilą do poruszenia niewymownego tematu. Cały cywilizowany świat obchodzi  w listopadowy, dla nas dosyć ponury czas „Dzień toalet”. Uroczystość jest młoda         i świętowana dopiero po raz czwarty, ale  działa pod poważnym szyldem: została zatwierdzona przez Zgromadzenie Ogólne ONZ. Sama inicjatywa wyrosła w Azji, w Singapurze. To tu na początku obecnego wieku powołano do życia Światową Organizację Toaletową, która chce  poprawienia jakości toalet publicznych na świecie.

      W Karpaczu nikt nie zauważył tego święta. Nieliczni goście  nie stwarzają o tej porze roku kłopotów i nie szukają rozpaczliwie „ustronnego miejsca”. A zimą wszystko przykryje biały puch i będzie można dalej udawać, że problem miasta nie dotyczy. W marcu, tu na tym blogu był poruszany brak toalet publicznych w mieście. Zapraszam do ponownej lektury: Zaszczytny temat – karpackie sławojki. Od tamtej pory nic się nie zmieniło i   „wygódek dla wszystkich” jest jak na lekarstwo, a i  o komforcie nawet nie warto wspominać. Z pewnością nie można ich zaliczyć do „świątyń dumania”.

      Z okazji niezwyczajnego święta proponuję przyjrzeć się ciekawej infografice ( TUTAJ ), która bez ogródek zalicza wstydliwe urządzenia do najważniejszych wynalazków w dziejach ludzkości. Warto przy okazji podkreślić wkład polskiego lekarza i przedwojennego premiera w  poprawę higieny na polskiej prowincji i karierę sławojek pochodzących od jego nazwiska.
     Chyba nie ma co liczyć na to, żeby w Karpaczu, w najbliższym czasie powstała wystarczająca ilość publicznych toalet na potrzeby tłumów turystów. Na tym się nie da zarobić – zamiast nich powstają  następne budki handlowe w zakopiańskim stylu, niestety. 

    Szansą na zmianę tego stanu rzeczy będą nadchodzące dużymi krokami wybory. Ciekawe, czy znajdzie się kandydat na radnego, który umieści w swoim programie wyborczym postawienie w  uczęszczanych miejscach  kilku estetycznych i komfortowych budek?

wtorek, 14 listopada 2017

Karpacz bez jednomandatowych



     Czy można sobie taką sytuację wyobrazić? To znaczy taką, że już za rok, zamiast 15 okręgów jednomandatowych ( i 5 komisji wyborczych ) będzie ich tylko cztery?  Nie jest to trudne, bo taką sytuację w mieście mieliśmy przez szereg lat. 

     W 2010 r. po raz ostatni wybieraliśmy samorząd w czterech okręgach wyborczych. Każdy dorosły mieszkaniec Karpacza mógł zaznaczyć w wyborach do rady gminy czterech lub trzech (  w Karpaczu Górnym ) kandydatów, którzy jego zdaniem, najlepiej będą reprezentować interesy mieszkańców. W ten sposób był wyłaniany 15 osobowy zespół radnych, który z lepszym lub gorszym skutkiem decydował o sprawach naszego miasta. Ważną zaletą każdego z radnych było to, że otrzymywał od mieszkańców miasta silny mandat z dużego okręgu. To oznacza, że do rady miejskiej nie dostał się nikt, kto nie zebrał grubo ponad setki głosów poparcia. Te osoby, które weszły w skład rady miały na ogół wyraźną przewagę nad kandydatami, którzy nie zyskali zaufania wyborców.

    A potem przyszło „nowe” albo raczej „stare jak nowe” i zmieniono prawo wyborcze. Skutek był taki, że w ostatnich wyborach samorządowych  głosy zaledwie parudziesięciu mieszkańców wystarczyły, żeby wybrać radnego. A okręgi wyborcze obejmowały tylko kilka ulic. Różnice głosów między poszczególnymi kandydatami były najczęściej niewielkie, a gdy jeszcze wziąć pod uwagę głosy nieważne, to zwycięski kandydat przechodził ledwo, ledwo.

    W czyje ręce oddaliśmy losy miasta, widzimy raz w miesiącu na sesjach. Możemy sobie teraz mówić, że mądry Polak po szkodzie, ale to na nic. Częściowym usprawiedliwieniem  kiepskich decyzji była zmiana przepisów wyborczych, która dokonała się nad naszymi głowami. Na to nie mogliśmy nic poradzić. Ale już wszystkie, tak zwane „sztuczki wyborcze” łącznie z nagłym przyrostem mieszkańców Karpacza tuż przed wyborami to lokalna  „zasługa”. Zmodyfikowane prawo tylko ją ułatwiło.

    Od paru dni w całym kraju trwa dyskusja nad projektem zmian w kodeksie wyborczym dotyczącym samorządów. Nie wiadomo, jaki ostateczny kształt przyjmie  prawo wyborcze. Życzmy sobie, żeby do małych gmin, takich jak Karpacz, okręgi jednomandatowe nigdy więcej nie wróciły.

wtorek, 7 listopada 2017

Naprawmy TO!



      Czy Karpacz jest inteligentnym miastem?  Czy można nasze miasto określić terminem smart city? Nazwa ta robi ostatnio zawrotną karierę, a oznacza mniej więcej tyle, że miasto wykorzystuje technologie  informacyjno-komunikacyjne do rozwiązywania powstających w nim problemów. 

       Ale to nie wszystko – określenie „smart city” jest pojemne i mieści w sobie różne treści. Na przykład, miasta są inteligentne, gdy  mają inteligentnych mieszkańców. Mówiąc pół żartem, pół serio słowo „inteligentny” oznacza kogoś, kto wybrnie z sytuacji, do której człowiek mądry nigdy by nie dopuścił. Tak ujmując definicję, jesteśmy z pewnością, jako mieszkańcy Karpacza, wybitnie inteligentni.

     Można też określić „smart city” jako miasto, w którym po prostu wygodnie się żyje. Jako miejsce, które spełnia oczekiwania większości osób i daje im równocześnie  wpływ na istotne decyzje. Technologie są bardzo ważnym czynnikiem inteligentnego miasta, ale to zaangażowani mieszkańcy decydują o tym, czy zasługuje ono na taką nazwę.

     Jak połączyć nowe technologie z aktywnymi mieszkańcami, żeby wynikiem było „smart city”? Nic prostszego – skorzystać z przykładów innych miast i dołączyć do serwisu Naprawmy To ( TUTAJ ). Pomysł powstał już kilka lat temu po to, aby polepszyć kontakty między urzędnikami i mieszkańcami. Okazało się, na podstawie dotychczasowej praktyki, że przedsięwzięcie działa całkiem dobrze. Polega ono na zgłaszaniu przez mieszkańców  problemów, często drobnych, które bardzo uprzykrzają życie. Poprzez stronę internetową, zgłaszający może śledzić sprawę od momentu zgłoszenia, aż po rozwiązanie. 

     To nie jest tak, że  urzędnicy będą mieli więcej pracy, bo mieszkańcy zasypią ich wnioskami i zacznie się wylewanie żalów, łącznie z obraźliwymi wpisami. Dotychczasowe działanie strony pokazuje, że przypadki „hejtu” są rzadkie, a pracownicy urzędu mają lepsze rozeznanie, gdzie skierować swoją uwagę.

     Decyzja o uczestnictwie w systemie musi wyjść jednak ze strony gminy. Bez woli i chęci ze strony miasta nic się nie uda. W niektórych miejscowościach serwis działa jako rodzaj księgi życzeń i zażaleń, w innych jest przypisany do straży miejskiej albo centrum zarządzania kryzysowego. Za korzystanie z systemu gminy wnoszą niewielką opłatę, która zależna jest od ilości mieszkańców.  Sądząc po ilości  rozwiązanych spraw i miast, które biorą w nim udział, gra jest warta świeczki.