Wraz z nadejściem wiosny
ogłoszono radośnie, że na szczycie Śnieżki znowu będą otwarte toalety. Jak
wszystko się uda, to już na majówkę tłumy turystów skorzystają z dobrodziejstw cywilizacji,
zamiast załatwiać swoje życiowe potrzeby w kosodrzewinie. Obiektem będzie zarządzał
ten sam „biznesmen”, który nie tak dawno, w samym środku miasta przed Rezydencją pokazał,
jak bliska jest jego sercu natura i ochrona przyrody. Śnieżka znalazła się więc
w rękach „fachowca z odpowiednią praktyką”.
Zalatujący problem usadowił się nie tylko
na szczytach gór. Jest obecny niemal w każdym zakątku naszego miasta.
Szczególnie kłuje w oczy na przedwiośniu, kiedy topniejący śnieg brutalnie
odsłania to, co powinno być starannie
ukryte przed ludzkim okiem. Publiczne przedwojenne toalety dawno już zniknęły.
Luki po ich istnieniu zostały wypełnione inaczej. Dzisiaj gościom odwiedzającym
naleśnikarnię w pobliżu ośrodka zdrowia nawet do głowy nie przyjdzie, jaką
ciekawą historię ma to miejsce.
Na mapkach Karpacza nie ma żadnego znaczka
z nazwą „toaleta publiczna”. Postawienie w paru miejscach budowlanych tojtojek
raczej odstrasza potrzebujących i chcących. Niebiesko-biała budka tuż obok Muzeum Sportu i Turystyki jest na
tyle odpychająca, że cierpiący na
słabość kiszek biegną kawałek dalej, w kierunku groty. Nic więc dziwnego, że
wszelkie ścieżki leśne i zagajniki w granicach miasta upstrzone są woniejącymi
ozdobami i papierzakami.
A może Rada Miejska, wśród wielu
obowiązków znajdzie czas i pochylając się nad udręką turystów zajmie się domkami z serduszkiem? Nie musi
wykazywać się od razu nadgorliwością i brać przykładu ze Sławoja
Składkowskiego. Wystarczy, że skorzysta
z wyników konkursów innych miast
na projekt publicznej toalety i wcieli je w życie. W ten sposób jasno pokaże, że w żaden sposób „nie
olewa naszego miasta”.