Rewolucja przestrzenna w mieście
ma swoich gorących zwolenników. Należą do nich nie tylko władze gminne wraz z
częścią rady. W tle i w cieniu stoją
wielcy inwestorzy, nieutuleni w żalu, że tydzień temu nie udało się przepchnąć zmian.
Liczą, że w najbliższym czasie długotrwałe, wieloletnie zabiegi przyniosą
oczekiwane efekty. Wolne przestrzenie w mieście będzie można wreszcie
zabudowywać, a to, co stanie się z mieszkańcami Karpacza nie jest ich
zmartwieniem.
Wśród argumentów, które miały przekonać
radnych do gruntownych zmian, znalazły się dwa,
obarczające winą Karpaczan za dewastację
przestrzenną miasta. Pierwszy z nich przytoczył Burmistrz, a
drugi jeden z radnych.
Z
wypowiedzi Burmistrza wynikało , że przez sprzedaż prywatnych działek mieszkańcy przyczynili się
do wzrostu liczby apartamentów i miejsc noclegowych. Nie chciał pamiętać o tym, że to władze odpowiadają za przestrzeń w mieście
decydując o przyjęciu studium i tworząc plany miejscowe. Zapomniał albo
wolał zapomnieć, że to miasto ustala,
czy na działce przeciętnego Karpackiego
będzie można postawić domy, czy nie. Że
jedyne, co mieszkaniec może zrobić, to złożyć wniosek w sprawie z nadzieją, że zostanie on uwzględniony.
W sytuacji, kiedy zaledwie paru
deweloperów próbuje wywrócić miasto do
góry nogami, narzekanie na Karpaczan, że sprzedali
im niektóre działki, wygląda dziwnie. Władze miasta mają karty
przetargowe w ręku w postaci planów miejscowych. Mogą je tworzyć, a nawet w
razie konieczności zmieniać. Mają też obowiązek pilnować ich przestrzegania. Jak widać, najłatwiej
znaleźć winnego, który stoi na samym dole i niewiele może.
Kolejną przyczynę problemów
przestrzennych Karpacza znalazł Tomasz Dobiecki. Stwierdził, że mieszkańcy tak
intensywnie zabudowali swoje działki, że zabrakło im miejsca na śmietniki,
parkingi i place zabaw. Dzierżawią teraz działki od miasta, bo tylko w ten
sposób są w stanie zaspokoić oczekiwania turystów. Przypuszczalnie radny nie wiedział, że dopiero od niewielu lat można kupować duże
działki. W czasach Polski Ludowej obowiązywały inne przepisy, a pod budowę
można było nabyć działki najwyżej kilkusetmetrowe. To, przede
wszystkim, powodowało, że domy budowano zbyt blisko siebie. Potrzeby mieszkańców i turystów też były inne.
Tak więc, nie pazerność Karpaczan dewastowała miasto, ale reguły gry ustalane na
zupełnie innym szczeblu.
Można przypuszczać, że obarczanie
mieszkańców odpowiedzialnością za
zabudowę Karpacza jest nieudolną próbą
przykrycia niebezpiecznych zmian szykowanych na zgubę nas wszystkich. Na chybione
argumenty istnieje tylko jedna odpowiedź: znaj
proporcje mocium panie.