wtorek, 31 sierpnia 2021

Słowa, które mówią więcej, niż tysiąc obrazów

     Na początku było dumne słowo „burmistrz”, które miało budzić powszechny szacunek i respekt.  Zastąpiło  30 lat temu zużyte i wyświechtane słowo „naczelnik” symbolizujące stary ustrój.  „Naczelnik” źle się kojarzył i nie miał nic wspólnego ani z powstaniem kościuszkowskim, ani odrodzeniem Polski po latach niewoli.  Tak więc po wyborach do samorządu terytorialnego w 1990 r. miejsce naczelnika zajął burmistrz.

    Początkowo w Karpaczu wybrano na dwie kadencje całkiem nowego burmistrza, ale nostalgia za tym, co minęło, spowodowała  powrót w stare koleiny. Po małych zawirowaniach triumfalnie wrócił na stanowisko burmistrza były naczelnik i niepodzielnie rządził Karpaczem przez kilka kadencji.  Radni byli tylko skromnym uzupełnieniem jego władzy.

    To za jego rządów  Karpacz zaczął zmieniać oblicze z murowanego na betonowe. Nie wszystkim się to podobało i niektórzy próbowali jakoś oswoić nową rzeczywistość, gdy brak im było siły na otwarty sprzeciw.  Wtedy,  na stronie „Moja wizytówka” pojawiło się słowo „burmiś”.  Brzmiało swojsko, sympatycznie i poczciwie, ale równocześnie nieco lekceważąco i drwiąco.

     Wyraz „burmiś” zapisał się trwale w najnowszej historii Karpacza, przeżył byłego już „naczelnika-burmistrza” i objął swoją opieką obecnego Burmistrza.  Jednak  niezbyt pasował do osoby typu „młody, gniewny” i powoli zaczął ustępować familiarnemu słowu „Radzio”. Dla jednych   było ono symbolem skumplowania się z najważniejsza osobą w Karpaczu i powodem do dumy, a dla innych oznaczało nieporadność w zarządzaniu miastem.

    Ostatnie sesyjne wydarzenia,  w cieniu szubienicy na Chrobrym rozeszły się szerokim echem po mieście i zaostrzyły język przekazu.  W obiegu pojawiły się „Jęckowice”, świadczące o nieuchronnej degradacji miasta.   Zupełnie jak w puszce Pandory, w worku z napisem „Jęckowice” znalazły się same nieszczęścia i kłopoty trawiące Karpacz. A wśród nich - zadłużenie miasta, wyniki kontroli NIK-u na stadionie, odwołanie przewodniczącego Rady Miejskiej i próba powołania wprawdzie zasłużonej dla samorządu, ale mocno już leciwej osoby.

   „Moje miasto, moją wizytówką” -  takie było  niegdyś hasło  wiodące na  niezależnej stronie Karpacza.To hasło wciąż czeka na tego, kto przywróci słowu „burmistrz” należną mu rangę.

 

 

niedziela, 29 sierpnia 2021

„Bo to, że na ulicach jest tłum, to jeszcze nie znaczy, że miasto jest żywe”

 

    Karpacz pęka w szwach od nadmiaru turystów, mimo że wakacje maja się ku końcowi, a pogoda nikogo nie rozpieszcza. Zadowoleni  przedsiębiorcy odrabiają  pandemiczne straty, ale wśród ogółu mieszkańców zdania są podzielone. Nie wszyscy ze zrozumieniem podchodzą do częściowo sparaliżowanego miasta i słowa „to nie turystyka, to inwazja” dobrze charakteryzują obecne nastroje.

    Powyższe cytaty (w tytule i treści) pochodzą z artykułu cieszącego się dużą popularnością, który napisała  trzy lata temu Olga Gitkiewicz. Teraz, publikując swoje najbardziej poczytne teksty, przypomniała go gazeta.pl.  To wcale nie  Karpacz, tylko Sopot jest głównym bohaterem przekazu. Dzisiaj Karpacz już dogonił to oddalone o kilkaset kilometrów nadmorskie miasto. Wystarczy zmienić  parę słów, wykreślić kilka zdań, a znajdziemy się w górach, u stóp Śnieżki.

     To, że turyści chcą się bawić, a mieszkańcy chcą żyć,  jest sprawą zupełnie oczywistą -  tylko, jak pogodzić te sprzeczne interesy?

     Jak wynika z treści reportażu, w wielu miejscowościach władze lokalne podejmują działania, żeby  zmniejszyć uciążliwość ruchu turystycznego. Starają się o  bezkolizyjną koegzystencję w miastach, które nie składają się tylko z turystów. Wprowadzają (i sprawdzają!), na przykład ograniczenia dotyczące wynajmu krótkoterminowego, regulują  też kodeksami zachowania przyjeżdżających gości. W Karpaczu nic takiego nie widać,  panuje pełna swoboda, nie ma egzekwowania nawet najzwyklejszych przepisów: dotyczących parkowania, czy zachowania czystości. Doprowadza to do sytuacji, w której mieszkaniec czuje się jak intruz we własnym domu.

    Artykuł kończy się zdaniem, pod którym każdy mieszkaniec Karpacza może się podpisać: „A jak my wszyscy się  wyprowadzimy, to kto  tu zostanie?  Kto będzie tworzył to miasto? Turyści są przecież na chwilę.” Gorąco polecam.  TUTAJ

czwartek, 26 sierpnia 2021

Co zrobić z zatłoczeniem i zakorkowaniem Karpacza?

    Teraz, w sezonie wakacyjnym niemal codziennie  przez portale  lokalne i ogólnopolskie przewijają się obrazki z Karkonoszy i Karpacza pokazujące tłumy na górskich szlakach i na deptaku.  Doniesień o zadeptywaniu gór i o lekkomyślnych turystach  jest w bród, podobnie jak informacji o jarmarcznym deptaku, którym trudno się poruszać.

    Prawie tyle samo mówi się o nieprzejezdnym mieście, ale dotychczas nikt nie zadał sobie trudu, żeby zmierzyć zatłoczenie ulic.  Może dlatego, że miasto jest za małe, a koszty zbyt duże, a może dlatego, że  po co badać, skoro widać zakorkowanie gołym okiem.

    Portal Samorządowy przytoczył dzisiaj raport  firmy konsultingowej ILF który wskazał, na podstawie wydłużenia czasu podróży, że najbardziej zatłoczonym miastem w Polsce  jest Łódź, a potem Kraków i Wrocław. Receptą na wzrost zatłoczenia miast powinien być transport zbiorowy, a więc przesiadka z samochodów osobowych do komunikacji miejskiej. Warto też, wg autorów raportu, rozważyć skorzystanie z innowacyjnych rozwiązań obniżających zużycie energii. TUTAJ

    Karpacz, borykający się z podobnymi problemami  jak duże miasta,  nigdy na poważnie nie rozważał wprowadzenia komunikacji miejskiej. Co gorsza, wcześniejsze możliwości rozwiązania transportowego pata zostały bezmyślnie zaprzepaszczone. Teraz natomiast proponuje się absurdalny pomysł tzw. obwodnicy do „Gołębiewskiego”, która ma rzekomo udrożnić  nieprzejezdne miasto, zupełnie nie rozważając innych rozwiązań!  A jest ich, co najmniej kilka.

    Skoro Burmistrz z urzędnikami nie potrafią nic lepszego zaproponować, to może radni się ruszą i z pomocą kompetentnych osób przedstawią nowe sposoby wyjścia z komunikacyjnej zapaści.

 Wagoniki kolejki turystycznej i  parę busików  to trochę za mało…