Karpacz pęka w szwach od nadmiaru turystów, mimo że wakacje maja się ku końcowi, a pogoda nikogo nie rozpieszcza. Zadowoleni przedsiębiorcy odrabiają pandemiczne straty, ale wśród ogółu mieszkańców zdania są podzielone. Nie wszyscy ze zrozumieniem podchodzą do częściowo sparaliżowanego miasta i słowa „to nie turystyka, to inwazja” dobrze charakteryzują obecne nastroje.
Powyższe cytaty (w tytule i treści) pochodzą z artykułu cieszącego się dużą popularnością, który napisała trzy lata temu Olga Gitkiewicz. Teraz, publikując swoje najbardziej poczytne teksty, przypomniała go gazeta.pl. To wcale nie Karpacz, tylko Sopot jest głównym bohaterem przekazu. Dzisiaj Karpacz już dogonił to oddalone o kilkaset kilometrów nadmorskie miasto. Wystarczy zmienić parę słów, wykreślić kilka zdań, a znajdziemy się w górach, u stóp Śnieżki.
To, że turyści chcą się bawić, a mieszkańcy chcą żyć, jest sprawą zupełnie oczywistą - tylko, jak pogodzić te sprzeczne interesy?
Jak wynika z treści reportażu, w wielu miejscowościach władze lokalne podejmują działania, żeby zmniejszyć uciążliwość ruchu turystycznego. Starają się o bezkolizyjną koegzystencję w miastach, które nie składają się tylko z turystów. Wprowadzają (i sprawdzają!), na przykład ograniczenia dotyczące wynajmu krótkoterminowego, regulują też kodeksami zachowania przyjeżdżających gości. W Karpaczu nic takiego nie widać, panuje pełna swoboda, nie ma egzekwowania nawet najzwyklejszych przepisów: dotyczących parkowania, czy zachowania czystości. Doprowadza to do sytuacji, w której mieszkaniec czuje się jak intruz we własnym domu.
Artykuł kończy się zdaniem, pod którym każdy mieszkaniec Karpacza może się podpisać: „A jak my wszyscy się wyprowadzimy, to kto tu zostanie? Kto będzie tworzył to miasto? Turyści są przecież na chwilę.” Gorąco polecam. TUTAJ