"Raz, dwa, bum, bum, bum, mój
mikrofon działa, słychać normalnie" powtarzał na początku sesji w sierpniu przewodniczący
rady miasta. A potem na ekranie pojawiły się baloniki. Po przejściowych trudnościach sesja potoczyła
się utartym biegiem. Ale w trakcie jej trwania wrócono do tematu bardzo częstych zakłóceń transmisji
obrad.
W przeddzień nowego posiedzenia
rady wskazane jest przypomnieć, że od
prawie roku, od nowej kadencji problemy z odbiorem są praktycznie na każdej sesji. Najpierw wydawało się, że to radni mają
kłopoty z uruchamianiem mikrofonów. Teraz, kiedy prawie wszyscy, z małymi
wyjątkami nauczyli się, jak to działa
trudno zrzucać winę na radnych. Nie
wiadomo, czy sprzęt jest kiepski, czy obsługa zawodzi. Może tym razem, ktoś z
fachowców sprawę wyjaśni, a kłopoty wreszcie znikną.
Drugim problemem jest sposób przekazu –
wygląda to tak, jakby tylko stół prezydialny i trzy głowy brały udział w
obradach. Od czasu do czasu kamera pokazuje pojedyncze twarze radnych, którzy
zabierają głos, ale wcale nie widać pozostałych osób. Milczących radnych
zastąpiły plansze z nazwiskami. Cieszy,
że władze miasta przypomniały sobie o herbie Karpacza i obficie go wykorzystują
na ekranie, zarówno na początku, jak i w
czasie przerw . Niestety, powoduje to,
że sesja jest bez życia, nudna i mdła, jak potrawy bez przypraw. Nie wiadomo też, ile osób obserwuje sesje, a
ile ogląda na bieżąco transmisje online – te dane zrobiły się tajne?
Szkoda, że zrezygnowano z poprzedniego
systemu przekazu – kamera pokazująca całą salę powodowała, że można było poczuć się uczestnikiem obrad. Brakowało
wprawdzie przybliżeń twarzy dyskutantów, ale sesja była pełna życia i emocji.
Teraz zamiast zwrotów akcji serwuje się
bezwład i monotonię.
Jeszcze jeden techniczny problem pojawił się przed miesiącem – komisja budżetu
pilnie potrzebuje rzecznika prasowego, który wyręczy przewodniczącego w
czytaniu…