W czasie wielkiego i momentami
bardzo przykrego zamieszania z obchodami odzyskania niepodległości Polski
polecam poniżej fragment pamiętnika uczestnika uroczystości w Warszawie w 1928
r. Niech ten opis stanie się przykładem na przyszłość. Wtedy pisano po prostu: 10-lecie Polski, bo taka była prawda. Dzisiaj niektórzy próbują
pisać podobnie: 100–lecie niepodległości i gdzieś im to słówko „odzyskania”
umyka. Nawet szkoła podstawowa w Karpaczu zapraszając na wystawę zrobiła ten
błąd.
Lata PRL-u nie były jednak niewinnym
nieporozumieniem i komedią absurdów z filmów Barei, jak pewnie wielu by
chciało. Oby za parę lat słowo „odzyskanie” nie zaginęło bezpowrotnie, a wraz z
nim także i prawda…
….”Do dziś pamiętam te piękne dwa
dni, jakie wówczas przeżyłem z podchorążymi. Uroczystości wojskowe związane z 10-leciem odbywały się na Polu
Mokotowskim, które wtedy nie było zabudowane. Była to wielka defilada wojskowa,
którą przyjmował żyjący jeszcze wówczas marszałek
Piłsudski. Na defiladę zjechały się z Polski różne doborowe oddziały,
między innymi nasz batalion podchorążych rezerwy saperów. Batalion wystąpił w
składzie 4 kompanii podchorążych pod dowództwem majora Perko. Na tę defiladę batalion został bardzo starannie
przygotowany i umundurowany. Przyjechaliśmy do Warszawy w dzień przed generalną
próbą defilady i zakwaterowani zostaliśmy w koszarach w cytadeli. Na Pole
Mokotowskie trzeba było maszerować przez całą niemal ówczesną Warszawę.
Następnego dnia był pierwszy przemarsz na generalną próbę. Z cytadeli wymaszerowaliśmy o godzinie
6.30, to jest w czasie, gdy miasto jeszcze spało. Przed wojną wojsko
obowiązywał zakaz śpiewania w miastach, przemarsz powinien odbywać się na
baczność, szczególnie było to ważne w stolicy. Ale nasz major był człowiekiem
odważnym i zapewne nie pytał nikogo, czy pozwoli w mieście śpiewać. Kiedy tylko
batalion minął bramę cytadeli, major podał komendy: Odtrąbiono! - Podwójne odległości między kompaniami! - Batalion
śpiewa! - No cóż, czegoś takiego
Warszawa chyba jeszcze nie słyszała, ażeby na raz śpiewały cztery chóry i to
każdy co innego. I to jakie chóry! Podchorążowie wydobyli z siebie chyba
największe głosy, jakimi dysponowali.
A co na to Warszawa? O jakieś 100-200 m przed maszerującym czołem batalionu otwierały się wszystkie drzwi i okna, balkony zapełniały się ludźmi, którzy dopiero co wyskoczyli z łóżek, obudzeni tym wspaniałym żołnierskim śpiewem. Ale największe szaleństwo ogarnęło ulicę Marszałkowską, gęsto zaludnioną. Brzmiały huczne brawa, oklaski, padały z balkonów wyrwane z doniczek kwiaty – trudno opisać ten szalony entuzjazm, jaki ogarnął mieszkańców stolicy.
A co na to Warszawa? O jakieś 100-200 m przed maszerującym czołem batalionu otwierały się wszystkie drzwi i okna, balkony zapełniały się ludźmi, którzy dopiero co wyskoczyli z łóżek, obudzeni tym wspaniałym żołnierskim śpiewem. Ale największe szaleństwo ogarnęło ulicę Marszałkowską, gęsto zaludnioną. Brzmiały huczne brawa, oklaski, padały z balkonów wyrwane z doniczek kwiaty – trudno opisać ten szalony entuzjazm, jaki ogarnął mieszkańców stolicy.
Na drugi dzień powtórzyło się to samo podczas przemarszu na Pole
Mokotowskie. Potem defilada na Placu na Rozdrożu, po wyminięciu ostatniego
oficera kierunkowego major znów podaje komendę: Odtrąbiono! Batalion śpiewa! Tu już nastąpiło prawdziwe szaleństwo
braw, oklasków, kwiatów, entuzjazmu dla saperów ze strony tłumu mieszkańców
Warszawy zalegającego ulice przemarszu wojsk po defiladzie. W następne dni
modlińska poczta nie mogła sobie poradzić z napływającymi telefonami i
telegramami z gratulacjami dla podchorążych saperów i ich dowódcy majora Perko.
W taki to sposób szkoła podchorążych saperów przyczyniła się do uświetnienia
uroczystości 10–lecia Polski w Warszawie”.