piątek, 30 czerwca 2017

Nie będzie telewizji w mieście? Pokerowa zagrywka radnych




      Tego na sesji jeszcze nie było! Ostatnia przed wakacjami sesja  miała bogaty program. Zaczęła się podniosłą uroczystością wręczenia odznaki honorowej „Zasłużony dla Kultury Polskiej” pani Marii Nienartowicz   przyznanej  przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego . Potem burmistrz otrzymał absolutorium i  utrącono próbę powołania komisji doraźnej do spraw gospodarki przestrzennej. Ale nic nie wywołało takiego poruszenia, jak odrzucenie przez radnych przedłużenia dzierżawy dla firmy Emitel, która odpowiada za przekaz sygnału naziemnej telewizji cyfrowej.

       Projekt uchwały przewidywał wydzierżawienie nieruchomości gruntowej na okres dłuższy niż trzy lata.  Twarda postawa  grupy radnych i nieprzyjęcie projektu uchwały wywołała konsternację i przestrach wśród obecnych na sali. „To co, nie będzie telewizji w  Karpaczu?” spytał zdumiony burmistrz. „Tak, coraz więcej osób, Panie Burmistrzu, nie płaci abonamentu, nie musimy mieć telewizji” ze stoickim spokojem odpowiedział radny Arkadiusz Dobiecki. A na pytanie burmistrza o konsekwencje takiej decyzji stwierdził „Może w tej chwili dostawca sygnału zrobi wszystko aby ten sygnał był właściwy, a później wrócimy do tematu”.

   Wywiązała się osobliwa dyskusja z której wynikało że: umowa dzierżawy się już skończyła, a teren jest użytkowany bezumownie, że zakłócenia odbioru są w całym mieście ogromne, że problem powtarza się co roku, a rozmowy nic nie dają i  że to zadaniem burmistrza jest wyegzekwowanie od firmy prawidłowego sygnału nadawczego. 

     Burmistrz bronił się przez atak mówiąc, że  „Będę musiał wezwać Emitel do zwrotu nieruchomości. Ciekaw jestem, jaka będzie ich reakcja”. „ Ja wtedy wydam oświadczenie, z którego będzie wynikało jasno, kto jest odpowiedzialny za ten bałagan. Sygnału nie ma nie dlatego, że burmistrz nabroił tylko rada".  Pięknie podsumował tą wypowiedź Tobiasz Frytz: Ja się czuję w tym momencie zastraszony.   I to była jedyna żartobliwa wypowiedź na sesji.

      Po przepychankach i obrzucaniu się wzajemnie pretensjami przyjęto na koniec sesji  nową uchwałę, w której wydzierżawiono Emitelowi teren na rok.   Jakie wnioski można wyciągnąć z całego zdarzenia? Takie, ze nie tylko mieszkańcy mają problem z telewizją.  Przede wszystkim burmistrz ma problem z telewizją, a największy problem ma  z radą. Radni wreszcie, szkoda że dopiero na koniec kadencji, zaczęli mówić własnym głosem i pokazali siłę, działając  ( wbrew pozorom ) w interesie miasta. A burmistrz został przyparty do muru i będzie musiał wziąć się do pracy. Przerzucanie odpowiedzialności na radnych na rok przed wyborami może okazać się zgubne.

wtorek, 27 czerwca 2017

Dwie komisje doraźne i jedno absolutorium



      Jutro, jak w każdą, wieńczącą miesiąc środę, w godzinach przedpołudniowych  ma się odbyć sesja Rady Miejskiej. Ostatnie przed wakacjami spotkanie będzie śmiertelnie poważne. Nie należy się spodziewać niczego z atmosfery świeżo rozpoczętego lata. Ani liczyć na lekko potraktowane tematy w rodzaju „Cztery wesela i pogrzeb”.  Jeżeli będą jakieś akcenty komediowe, to  najprawdopodobniej tylko przypadkowe, mimo woli.

       Na dwa dni przed upływem obowiązującego terminu Rada Miejska wyrazi opinię, czy udzielić burmistrzowi absolutorium, czy nie. Po wysłuchaniu wniosku Komisji Rewizyjnej i oceny Regionalnej Izby Rachunkowej radni zadecydują, czy wyrażą akceptację dla wykonania budżetu przez Burmistrza. Gdyby przypadkiem się zdarzyło, że Rada Miejska nie udzieli absolutorium, to nasze miasto stanie oko w oko z  referendum w sprawie odwołania Burmistrza. Jest to sytuacja mało prawdopodobna i rewolucji w Karpaczu na rok przed wyborami samorządowymi raczej nie będzie. 

      Niewykluczone, że będzie za to interesująca dyskusja. Chociaż, sądząc po dotychczasowym zaangażowaniu radnych w sprawy miasta nawet tego nie można być pewnym. Raczej  można przypuszczać, że  sprawy miejskich finansów będą dla nich zbyt nudne i zbyt trudne. Przypuszczalnie  będą dążyć do możliwie szybkiego zakończenia sesji, bo ….  lato czeka.

      Może wreszcie tym razem uda się powołać komisję doraźną do spraw zagospodarowania przestrzennego miasta z inicjatywy radnego Kubika. Po burzliwych sesjach i próbach wywrócenia do góry nogami studium razem z miejscowymi planami, nastąpił czas otrzeźwienia.  Jakoś wcześniej nikt nie pamiętał, że można by taką komisję stworzyć i uspokoić napiętą atmosferę. Dopiero  teraz pochylono się nad propozycją, a odświeżony pomysł postanowiono wykorzystać jeszcze raz. Tak więc na koniec sesji przewidziano projekt uchwały „w sprawie powołania doraźnej komisji do spraw honorowego obywatelstwa Gminy Karpacz”. Tym razem miasto postanowiło poprzez powołanie komisji podkreślić rangę zadania.  

         Z takiego obrotu sprawy wypada się tylko cieszyć. A naszym radnym życzyć, żeby  wypoczęli i  po wakacjach, zaczęli traktować swoje obowiązki poważnie. Poważnie to nie znaczy nudnie, ale z odrobiną dystansu, a nawet autoironii i szczyptą humoru. 
     

piątek, 23 czerwca 2017

Samorządowe mącenie wody



     Wczoraj przedstawiciele „bezpartyjnych” złożyli na ręce Marszałka Sejmu propozycję zmian w Kodeksie Wyborczym i projekt ustawy „ Stop partiom politycznym w samorządach”. Inicjatorzy chcą aby partie polityczne i ich koalicje nie mogły przedstawiać swoich kandydatów w wyborach do rad gmin i  na stanowiska wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Akceptują tylko „partyjne” wybory do  rad powiatów i sejmiku.

  „Bezpartyjnych” złości, że partie są na uprzywilejowanej pozycji w stosunku do lokalnych komitetów wyborczych. Kandydaci na radnych, czy burmistrzów z komitetów partyjnych mogą korzystać z lokali, funduszy wyborczych, pomocy członków partii, w przeciwieństwie do niezrzeszonych kandydatów. Chodzi więc o wyrównanie szans.  Istniejąca asymetria między komitetami wyborców a komitetami partyjnymi powoduje gorszą pozycję startową dla małych  i mało znanych  lokalnych komitetów.

   Widoczne jest, że ta inicjatywa obliczona jest na powstanie dużego, może nawet ogólnopolskiego ruchu dla zagrożonych utratą władzy samorządowców.  Sejmowa procedura wymaga, aby projekt ustawy podpisało 100 tys. osób – będzie więc okazja do nagłośnienia projektu, „pokazania się” niektórych osób i zrobienia sobie  szerokiej reklamy.   

   Czy pomysł na „bezpartyjnych” przekona  wyborców nie jest pewne.  Pewne jest za to, że Karpacza  nie dotyczy, przynajmniej na razie. W naszym mieście partyjny komitet wyborczy organizowało przed laty SLD. Później nawet to ugrupowanie wybierało ukrycie się  pod inną, mniej rzucającą się w oczy wywieszką. Znacznie bezpieczniejsze okazywały się nudne i nic nie mówiące nazwy typu „ Nasze Miasto Karpacz”, bo mieszkańcy i tak zwracali uwagę na nazwiska, a nie na szyldy.

   Za to w wyborach „powiatowych” i do sejmiku  Karpaczanie będą mieć „bezpartyjnych”, przefarbowanych któryś już raz.  Na początek wakacji nie zaszkodzi  przypomnieć im, z wypisów szkolnych cytatu z Wesela: Mąć tę narodową kadź, serce truj, głowę trać.

piątek, 16 czerwca 2017

Stare jak nowe – bezpartyjni samorządowcy


    Warto przeczytać na stronie samorządowej „Wspólnota” rozmowę z prezydentem Lubina Robertem Raczyńskim, który przy pomocy szyldu „bezpartyjni” próbuje zaktywizować samorządowców z Dolnego Śląska. Nie dlatego, że proponuje coś świeżego i odkrywczego, jakąś nową ideę. Wręcz przeciwnie – pomysł, jaki przedstawia jest stary jak świat. To znaczy: wymyślić nowe, chwytliwe hasło, dorzucić parę komunałów i skupić starych działaczy pod swoimi skrzydłami. A z tak skompletowaną drużyną ruszyć do boju po władzę.

  Ciekawa jest w tym wywiadzie skala manipulacji, łatwość żonglowania faktami, epatowania przykładami i posługiwanie się czystą demagogią. Może jest to jakiś sposób na zdobycie poklasku, ale nieładnie pachnie. Kiedy czyta się polityczną przeszłość bohatera artykułu, to widać, że uczestniczył w najrozmaitszych zespołach i przyklejał się do różnych osób. Czy taka osoba może być wiarygodna?

  Nie wiadomo do końca, z jakich powodów nie zagrzał nigdzie dłużej miejsca. Może świadomość, że jest jednym z wielu i że mało co od niego zależy była impulsem do wyjścia przed szereg?  W każdym razie jest jasne, że ma zamiar wypłynąć na szerokie wody polityki lokalnej ( w pierwszym etapie ) i zrobić z wysłużonych samorządowych i partyjnych wyjadaczy nową siłę polityczną.

  Co proponuje Robert Raczyński? Przedstawia się jako wróg partii politycznych i prezentując ugrupowanie „Bezpartyjni” stawia na decentralizację, odbiurokratyzowanie, uproszczenie systemu podatkowego i bezpośrednie wybory do wszystkich szczebli samorządu. Jest przekonany, „że społeczeństwo, jeżeli umożliwić mu działanie, samo rozwiąże lokalne problemy”. Że „kolejne rządy centralne w źle rozumianej walce z korupcją i przekrętami zniszczyły samorządność i samo organizowanie się obywateli”. Bo „dla nich ważniejsza jest kontrola niż organizacja obywatelska”.    I ciągnie dalej „My się tym różnimy od partii, że dla nas znacznie istotniejsza jest aktywność ludzi niż ich kontrolowanie”.

                 Być może ta inicjatywa dla przegranych i opuszczonych działaczy jest atrakcyjna oraz takich, co  z uczciwością są na bakier. Może też przyciągać tych, którzy otrzymali stanowiska i wygrali wybory z poparciem partii, a w tej chwili nie opłaca im się z nimi utożsamiać. Jest tylko małe ostrzeżenie dla lokalnych działaczy: Raczyński proponuje zlikwidować powiaty, a już teraz w powiecie lubińskim wszyscy członkowie zarządu pracują społecznie. Gdzie się wtedy podzieją rodziny i znajomi samorządowców i z czego się utrzymają? Chyba że jest to kolejna deklaracja bez pokrycia i na wyrost. To przecież nie od Raczyńskiego i jego ugrupowania będzie zależało istnienie powiatów.

                Bardzo znajomo brzmią te „nowe” samorządowe propozycje. To wszystko już przecież było. Chociaż nie, jednak nie wszystko. Słowa „od dziesięciu lat głoszę, że obecna forma państwa się wyczerpuje. Polaków czeka rewolucja” brzmią i śmieszno i straszno.
                Ilu znajdzie się tych, co się na taką „samorządową rewolucję” znowu nabiorą?

środa, 7 czerwca 2017

Koniec wolności, czy koniec rozpasania?



       Kto kontroluje gminę? Odpowiedzi mogą być  zaskakujące, poważne i naiwne.  Do naiwnych  należy taka, że  to mieszkańcy kontrolują gminę lub że są to radni. Zbliżone do prawdy, potoczne opinie mówią, że jest to burmistrz, policja ewentualnie straż miejska.

       Tymczasem mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że istnieje taka instytucja jak Regionalne Izby Obrachunkowe.  Bezpośredni nadzór nad działalnością gmin ( lub bardziej fachowo JST czyli jednostek samorządu terytorialnego ) z ramienia państwa sprawuje wojewoda, a w sprawach dotyczących finansów – właśnie RIO.

      Powoli, ale chyba nieuchronnie zbliżają się duże zmiany dotyczące funkcjonowania RIO. W przygotowaniu jest nowelizacja ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych. Głównym celem nowelizacji ma być opracowanie  rozwiązań, które ograniczą zjawisko nadmiernego zadłużania się gmin. Izby obrachunkowe będą mogły szybciej i bardziej zdecydowanie reagować na problem narastającego długu. Pojawiła się propozycja, aby  RIO mogły kontrolować osoby prawne, na przykład spółki wodociągowe ( w przypadku Karpacza – MZUK ) oraz związki międzygminne ( na naszym terenie – Związek Gmin Karkonoskich ). Chodzi  o to, żeby gminy nie przerzucały zadłużenia do spółek i żeby nie traciły kontroli nad swoimi długami. Oprócz tego RIO będą musiały powiadamiać organy ścigania o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa w związku z kontrolą ( tak, jak robi to NIK ).

   Najwięcej wątpliwości budzi pomysł podporządkowania premierowi wyboru członków Regionalnych Izb Obrachunkowych i zwiększenie ich uprawnień. Będą oni mogli uchylać część decyzji samorządów. Do tej pory o wyborze  członków kolegium RIO decydowali w połowie sejmik i premier.  Niektórzy samorządowcy uznają taki pomysł za zamach na niezależność samorządów.

      Na to,  jakie będą ostateczne decyzje trzeba jeszcze poczekać. Na Dolnym Śląsku przykład dwóch miast, Wałbrzycha i Wrocławia jasno pokazuje, że zmiany są konieczne. Na koniec 2015 r. w Wałbrzychu relacja zadłużenia do dochodów wynosiła 95 procent, a we Wrocławiu 72 procent.

        Karpacz w swojej niedawnej przeszłości też przeżywał chwile grozy. Mija równo 20 lat, kiedy za rządów burmistrza Piotrowskiego i przewodniczącego Kulika Rada Miejska podjęła uchwałę w sprawie emisji obligacji miasta. Cele były szczytne: z pozyskanych środków planowano przeprowadzić modernizację ujęć wodnych, budowę kanalizacji i remonty ulic. Posunięcie było śmiałe, ale bardzo ryzykowne – gdy zapadł termin wykupu obligacji, gmina Karpacz nie miała na to środków w budżecie. Miasto wpadło w poważne tarapaty i  olbrzymim kosztem wydobyło się z dna.

      Za zmianami w obowiązujących przepisach  przemawia jeszcze jeden argument: W 2016 r. aż 38 polskich gmin było zadłużonych w parabankach…  Jak widać, jest niemała grupa lokalnych działaczy,  dla których  wolność i samorządność wcale nie ma związku z odpowiedzialnością. Na koniec, za wszystkie błędy i tak zapłacą podatnicy…