środa, 26 października 2016

Małpki do głosowania



         Czy karpaccy radni są małpkami do głosowania? Temat wywołała na sesji Rady Miejskiej Irena Seweryn przy okazji  omawiania szkolenia dla radnych. Może dobrze się stało, że temat wrócił, chociaż jest już mocno zleżały. Często w prywatnych rozmowach mieszkańców pojawia się wizerunek zaspanego i rozkojarzonego radnego, który podnosi na sesji rękę do góry, a nie bardzo wie, za czym głosuje.

       Nieprzygotowani  radni, którzy uporczywie milczą   czasem są wybawieniem.  Kiedy zaczynają zabierać głos stali dyskutanci i na każdy temat muszą wtrącić swoje trzy grosze – milczenie innych ma znaczenie sanitarne. Skraca sesje do rozsądnych rozmiarów i stanowi zaporę dla wodolejstwa. Za mało jest jednak postaw trzeźwych, trzymających się zasady, że radny „wie co mówi, a nie mówi, co wie”.

        Dyskusja nad szkoleniem  dla radnych, związanym z planem miejscowym była, na swój sposób odkrywcza. Nie tylko dlatego, że ujawniła ukryte walory ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Pokazała też, do czego  dochodzi, gdy obecni na sali nie słuchają  się wzajemnie, a równocześnie są przewrażliwieni na własnym punkcie. W rezultacie wymiany zdań, doszło do  nieoczekiwanej komedii pomyłek.

         Najpierw podzielono się wiedzą ze szkolenia o nowych możliwościach procedury zmian w planie miejscowym. O tym, że poszczególne uwagi do planu, nieprzyjęte przez burmistrza mogą być przegłosowane przez Radę. I o tym, że wtedy burmistrz nie ma wyjścia i musi decyzję radnych zaakceptować.
       Suchej nitki nie zostawił na tej informacji prawnik Urzędu. Stwierdził, że sensacyjna wiadomość jest elementem procedury planistycznej istniejącej od lat i wynika wprost z przepisów ustawy, tyle że nikt nie zwrócił na  nie uwagi.
        Odniósł się do tego Grzegorz Kubik i przypomniał, że dotychczas  Rada rozstrzygała szereg uwag do gotowego projektu  uchwały na jednym posiedzeniu. W rzeczywistości radni tych uwag, które były w uzasadnieniu, nie czytali i przegłosowywali projekt w całości, jednorazowo.
         Nie wiadomo, dlaczego Irena Seweryn bardzo osobiście zareagowała, twierdząc, że nie pozwoli deptać tego, co zrobili poprzednicy. Wszelkie zmiany, jej zdaniem, były zawsze bardzo skrupulatnie przygotowywane. Zaatakowała radnego uznając, że uważa „bo ja jestem lepszy, ja jestem mądrzejszy”.  

        Sprostowanie radnego Kubika i jasne wytłumaczenie, jak w praktyce wyglądały głosowania, nie zakończyło sprawy. Zaraz potem, po  dodatkowych wyjaśnieniach Przewodniczącej Rady, Burmistrz poczuł się w obowiązku zaznaczyć, że Urząd Miejski pracuje zgodnie z przepisami i merytorycznie. Mimo że nikt mu, przynajmniej tym razem, nie zarzucał, że Urząd źle pracuje.

      Dobrze by było, gdyby radni z dzisiejszej sesji wyciągnęli parę wniosków na przyszłość. Zamiast potoku słów – więcej zwięzłości. Zamiast milczenia – chociaż jedno zdanie z sensem. A zamiast wsłuchiwania się tylko w siebie i swoje wyobrażenia  – posłuchania czasem, co inni mają do powiedzenia.

czwartek, 20 października 2016

Łakomy kąsek - miejskie działki



          Miało być inaczej, a tymczasem nowe władze miasta coraz wyraźniej  działają tak, jak stare. Miał być koniec z zabetonowywaniem miasta, a jak jest?  Wielkie hotele już nie są trendy, za to budowa apartamentowców ruszyła pełną parą i otrzymała w Karpaczu zielone światło.  Zaczęło się niemrawo, w epoce poprzedniego burmistrza od dolnej i środkowej części miasta. A teraz  epidemia budowlana opanowała nawet Karpacz Górny   i już wkrótce będzie można podziwiać tam  kolejne dziesiątki mieszkań na wynajem.

           Deweloperzy i różnego rodzaju biznesmeni mają „wspaniałe wizje” tylko brakuje im działek do urzeczywistnienia swoich marzeń. I tu z pomocą, aż nazbyt gorliwą, przychodzi im nasze miasto. Praktycznie nie ma sesji, żeby nie poruszano na niej spraw związanych z przekształceniem i sprzedażą gruntów.  Jak się radnym na jednej sesji uda poskromić zakusy zamiany prywatnych  terenów zielonych na budowlane, to zaraz na następnej pojawiają się próby „pomocy” inwestorom przez sprzedaż dużych  działek miejskich. 

          Jeszcze nie wszyscy w Karpaczu zapomnieli, jak wyglądała sprzedaż takiej działki przy ul. Narutowicza i czym się skończyła, a już  szykuje się kolejna transakcja.  Tym razem chodzi o działkę na Wilczej Porębie o powierzchni ponad 3,5 tys. m2. Na  sesji Rady Miejskiej w przyszłym tygodniu ma być  głosowany projekt uchwały dotyczący zbycia tej nieruchomości przy ul. Sarniej.

          W tej chwili nie ma sensu powtarzać plotek, kto jest nabywcą i  na co zamierza działkę przeznaczyć.  Sesja powinna te sprawy, przynajmniej w części, wyjaśnić. Pokazać nie tylko to, że  dochody miasta się zwiększą, ale również zagrożenia, jakie ta sprzedaż niesie. Jeżeli faktycznie na Wilczej Porębie powstaną kolejne apartamentowce to następna, kto wie, czy nie najładniejsza część naszego miasta, po prostu zbrzydnie. Straci swój naturalny, dziki ( jak mówi  nazwa jednej z ulic ) urok i upodobni się do innych, bezbarwnych fragmentów Karpacza. Położenie tuż przy Parku Narodowym może nie wystarczyć.

           O kolejnych miejscach noclegowych, które przybędą na zgubę mieszkańców i miasta już nawet nie warto wspominać. Może burmistrz, który od niedawna na Wilczej Porębie mieszka, zreflektuje się i nie będzie popierał takich osobliwych i zabójczych dla Karpacza projektów?

piątek, 14 października 2016

Powiatowo-gminne, "żeby było tak, jak było"



          Kochani, walczymy o to, żeby było tak, jak było” powiedziała w grudniu ubiegłego roku na jednej z demonstracji znana reżyser. Samorządowcy  Dolnego Śląska chyba potraktowali te słowa zbyt  serio. Przeszli  do czynów i po niespełna roku, 11 października zaprezentowali oficjalnie Dolnośląski Ruch Samorządowy. Na czele stanęły osoby o bogatym życiorysie politycznym, zaprawieni w bojach: marszałek województwa z Bolesławca i prezydent Wrocławia. Dołączyło do nich kilkunastu  dolnośląskich samorządowców, a  wśród nich jeleniogórzanin Marek Obrębalski. Co najmniej  kilkunastu innych ma zamiar przystąpić do prawie nowej ( ze starymi działaczami ) organizacji. Powoływanie jej do życia zaczęło się już latem, a na szerokie samorządowe wody wypłynęła jesienią.

         Ambicje założycieli sięgają bardzo daleko – chcieliby, żeby pod szyldem Dolnośląskiego Ruchu wystawiono listy wojewódzkie, powiatowe, a nawet gminne.  Jeżeli plan się powiedzie, to starzy kandydaci, tym razem zjednoczeni, przywdzieją  nowe szaty. Trochę przypudrowani, uszminkowani,    a może nawet po mocniejszym liftingu będą za dwa lata przekonywać, że  są najlepsi do zarządzania samorządami.  Jeżeli przyjrzeć się  internetowym biogramom,  można by przypuszczać, że mamy do czynienia z nadludźmi: wszechstronnie wykształconymi, sprawującymi niezliczoną ilość funkcji publicznych i nadzwyczaj dojrzałymi czyli takimi, którymi nie targają już emocje.

                Po bliższym przestudiowaniu CV kilku znamienitych osób widać  więcej. Na przykład to, że wędrowali od związku do związku, od organizacji do organizacji, od komitetu do komitetu i 
nigdzie nie mogli miejsca zagrzać. Najpierw przystępowali do rozmaitych partii, a potem lądowali      w „Bezpartyjnych samorządowcach”. Przepoczwarzali się w zaciszach gabinetów tylko po to, żeby wyfrunąć  w nowym przebraniu niczym motyl na wiosnę i mamić naiwnych świeżymi barwami.          A wszystkie działania podporządkowane były ( podobno )  trzem słowom: dla dobra regionu

        Całe szczęście, że w małych gminach, podobnych do Karpacza ludzie się znają i  na żadne nowe metki i szyldy ze starą zawartością  nikt się nie nabierze.  Wystarczą internetowe sesje Rady Miejskiej, żeby wiedzieć, na kogo warto zagłosować w wyborach jeszcze raz, a o kim należy jak najszybciej zapomnieć. Jest tylko jeden szkopuł: w komisjach wyborczych muszą zasiadać ludzie uczciwi.

sobota, 8 października 2016

Nowa bratnia pomoc albo miękkie spadanie ze stołka



        Bratnia pomoc  niesie różne, czasem skrajne skojarzenia. Wiąże się, na przykład  ze studenckimi „Bratniakami”  albo z „pomocą” niesioną Polsce przez ościenne kraje.  W bieżącym roku to wyrażenie pojawiło się w odmienionej, nowatorskiej w samorządowej skali, odsłonie. W marcu, w Krajowym Rejestrze Sądowym ukazała się informacja o powstaniu Stowarzyszenia Byłych Wójtów, Burmistrzów i Prezydentów Rzeczypospolitej Polskiej

       Już w końcu ubiegłego roku pojawiały się pierwsze jaskółki zwiastujące utworzenie tej jedynej w swoim rodzaju organizacji. Spotkanie założycielskie odbyło się w Poznaniu, a wśród inicjatorów są samorządowcy  z Dolnego Śląska.  Prezesem został Jan Bronś, były burmistrz Oleśnicy, a obecnie radny powiatu oleśnickiego. W zarządzie zasiadają jeszcze: były burmistrz Krotoszyna, były burmistrz Gołdapi, biznesmen i były poseł. Paru z nich nadal jest aktywnych w samorządzie. 

      Przegranie wyborów  dla wielu samorządowców piastujących wysokie funkcje  jest dotkliwym ciosem. To coś więcej niż tylko utrata dobrze płatnej pracy. To także  utrata prestiżu, władzy i związanych z nią dużych możliwości. Do tego dochodzi jeszcze krytyka ze strony następców i zrywanie kontaktów przez znajomych. Powrót osób ze świecznika do „zwykłego życia” sprawia głęboki ból i może skończyć się depresją.  Nie jest więc przypadkiem, że jednym z celów działania organizacji jest „doraźna pomoc psychologiczna dla członków stowarzyszenia”.

       Celów działania zapisanych w statucie jest zresztą wyjątkowo dużo. Na pierwszym miejscu umieszczono: Wsparcie rozwoju samorządności lokalnej w kraju i za granicą. Niżej znajdują się cele mniej szczytne, za to bardzo praktyczne, na przykład: Tworzenie warunków dla dodatkowego zarobkowania dla członków stowarzyszenia. A jeszcze niżej zapisano wszystko, co tylko założycielom przyszło do głowy. Od „działalności na rzecz mniejszości narodowych i etnicznych oraz języka regionalnego” poprzez „turystykę i krajoznawstwo” aż do „ podtrzymania i upowszechniania tradycji narodowej…”

       Nie wiadomo, czy wśród członków stowarzyszenia znajdują się przedstawiciele byłych władz z Karpacza. Wiadomo, że odnaleźli się w nowej sytuacji całkiem nieźle i spadli na przysłowiowe „cztery łapy”. Wyszli z zakrętu na prostą bez pomocy takiej organizacji i zadbali o siebie.  Dla sprawujących obecnie władzę, z której będą się musieli rozliczyć za dwa lata jest to jednak wiadomość dobra.   Nie zostaną zupełnie sami, gdy powinie im się noga i będą mogli skorzystać z  usług stowarzyszenia nazywanego już teraz złośliwie „pośredniakiem”.

niedziela, 2 października 2016

Poległych uczcić, żyjącym ku przestrodze



        Taki polski napis widnieje na odnowionej tablicy  poświęconej żołnierzom poległym w  I wojnie światowej, którzy byli mieszkańcami Poręby w okolicach Kłodzka. Niemieckimi mieszkańcami, rzecz jasna. Podobnymi pomnikami było usianych wiele miejscowości Dolnego Śląska. Część z nich istnieje do dzisiaj, na przykład w Uboczu koło Gryfowa albo bliżej nas, z drugiej strony Przełęczy Kowarskiej. Po wojnie niszczono je, czasem tynkowano i zamalowywano lub przerabiano na inne miejsca pamięci.  

        Karpacz również ma taki symboliczny grobowiec  z okresu I wojny światowej, z którym nie bardzo wie, co zrobić. Na Wilczej Porębie znajduje się pomnik czterech dawnych mieszkańców tej części miasta, którzy polegli na różnych frontach: we Francji, Rosji i we Flandrii. Wstydliwie ukryty przed okiem postronnych, wciśnięty za płot parku dinozaurów jest świadectwem tragicznych losów Europy sprzed 100 lat.  Ozdobiony wyblakłymi swastykami i częściowo zalany białą farbą przypomina również okres po II wojnie światowej, kiedy wszystko, co niemieckie, nie bez powodu kojarzyło się jak najgorzej. 

       Co jakiś czas, przy różnych okazjach wypływa sprawa istnienia tego monumentu, a potem zapada cisza. Epitafium  jest jak gorący kartofel – przerzucany z rąk do rąk. Po co narażać się na zarzuty kultywowania pamięci niemieckich oprawców?  O istnieniu tego miejsca  przypomniał ostatnio Janusz Motylski  na sesji Rady Miejskiej.  Mówił, że sprawa jest delikatna, ale powstała możliwość udostępnienia tego miejsca, ponieważ zmienił się właściciel gruntu tuż obok. Większość mieszkańców Karpacza do dzisiaj nie ma pojęcia, gdzie ten pomnik się znajduje.

         Na pewno warto rozważyć, jak  te kamienne tablice  udostępnić. Tak, żeby nie ranić niczyich uczuć. W grudniu tego roku minie sto lat od zakończenia bitwy pod Verdun, uważanej za jedną z najbardziej krwawych i bezsensownych bitew w dziejach ludzkości, a nie tylko I wojny światowej. W bitwie tej zginęło ponad 700 tys. żołnierzy, a powiedzenie „piekło Verdun”  oznacza  absurdalność wojny – każdej wojny.

        W 2018 r.  upłynie sto lat od zakończenia I wojny światowej. Również sto lat od odzyskania przez Polskę niepodległości. Pamiętajmy, że zanim Piłsudski opuścił  Magdeburg, gdzie był więziony, bo nie chciał złożyć przysięgi na wierność Niemiec i Austro-Węgier,  to wcześniej, 5 listopada 2016 r. te same państwa formalnie przywróciły do życia  Królestwo Polskie…