piątek, 30 grudnia 2016

Honory dla jaskiniowca



      Teatr absurdu na sesji ma już swoją historię. Tym razem debatę nad budżetem miasta zdominowała „debata” nad odwołaniem przewodniczącego Komisji Budżetu i Rozwoju Gospodarczego. Wszystkich  jednak przebiła radna Seweryn wnioskując  na koniec ostatniej sesji w 2016 r. o nagrodę dla radnego Stanka. 

      Powiedziała tak: „Bardzo dużo wysłuchałam uszczypliwości w stosunku do pana Tomka Stanka, niemniej chciałam podkreślić, że zrobił do tej pory bardzo wiele jeśli chodzi o promocję miasta. Zorganizował trzy piękne imprezy przy małym nakładzie miasta, w związku z czym tego typu działalność powinna być w jakiś sposób eksponowana i powinno jakieś podziękowanie w stosunku do niego paść”. Na zakończenie zwróciła się do przewodniczącej rady i burmistrza i otrzymała od nich skwapliwe zapewnienie, że radnemu Stankowi należy być wdzięcznym.

     Podjęta przez radną próba „przykrycia” wcześniejszego zachowania radnego Stanka  zostawiła  niesmak.  Po prostu nie da się usprawiedliwić  słów: „Na ostatniej sesji użyłem takiego zdania, że radny Kubik jest chorym królikiem, chciałem przeprosić wszystkie zwierzęta, bo radny Kubik, to jest, nie wiem, zwykły chwast”.

      Nie skończył na tym, bo rozpędził się znowu i wywijając słowami jak maczugą uzupełnił: „Chciałem złożyć życzenia radnym, ale jeszcze dokończę do radnego Kubika. Wysyłania do Centralnego Biura Śledczego na mieszkańców Karpacza to jest niesamowite. Jeżeli ma Pan takie kontakty to proszę to następnym razem wysłać do FBI”. Pal licho, że te wypowiedzi są nieskładne. Najgorsze jest to, że są kłamstwem.   Skąd   się wzięła wzmianka o CBŚ? Czy dlatego, że niedawno  zatrzymano Michała Materlę, zawodnika MMA ( TU), który gorąco poleca stronę braci Stanek?

        Całość występów radnego Stanka na sesji w grudniu uzupełniło odwołanie Grzegorza Kubika z funkcji przewodniczącego Komisji Budżetu. Bez  umiejętności  rzeczowego wyjaśnienia, dlaczego? Bez merytorycznego uzasadnienia. 

        Już drugi miesiąc  radni i władze miasta serwują mieszkańcom żenujące widowisko. Zupełnie, jak z epoki kamienia łupanego. Dotyczy to wszystkich osób biorących udział w sesji: tych rzucających się,  tych milczących i tych, co  odpowiadają za porządek posiedzenia. Milczenie na sesji nie jest złotem - jest przyzwoleniem  na łobuzerstwo. Od dawna krąży po mieście opinia,  że  skład Rady Miejskiej  w obecnej kadencji jest najgorszy od okresu transformacji.   A symbolem upadku radnych jest „nagradzanie” skandalicznego zachowania.

piątek, 23 grudnia 2016

Sesja i wyłączanie mikrofonów



      Ponury  listopadowy nastrój ogarnął ostatnią sesję Rady Miejskiej. Udzielił się też internetowym słuchaczom, którzy najwyraźniej nie mieli ochoty na oglądanie poddenerwowanych smutasów. Nagranie z sesji nie cieszyło się wzięciem - Karpaczanie mieli ciekawsze zajęcia niż przyglądanie się skaczącym sobie do gardła radnym.

      Długa i zagmatwana wypowiedź burmistrza zapoczątkowała serię ataków w różnych kierunkach, dla postronnego słuchacza mało czytelnych i mało zrozumiałych. Najważniejsza osoba w  Karpaczu zażyczyła sobie, żeby zapamiętać datę 30 listopada 2016 r., bo to jest  dzień, kiedy na sesji miasta są wprowadzane podwójne standardy.  Konia z rzędem temu, kto zrozumiał, o co burmistrzowi chodziło. Z całej wypowiedzi wynikało tylko jedno – że nie lubi radnego Kubika.

      No i zaczęło się: „Ogary poszły w las”, nagonka ruszyła  na całego. Do boju z zapałem zerwał się radny Stanek.  Zaczął spokojnie, od przedstawiania zajęć sportowych dla dzieci, ale potem rozkręcił się na dobre i hamulce puściły. Jego zdaniem,  główną przeszkodą w rozwoju miasta jest radny Kubik, który robi wszystkim negatywną reklamę. On, czyli radny Stanek (i  inni) wychodzi ze skóry, żeby wypromować miasto i wymyśla najrozmaitsze imprezy. A radnego Kubika nikt nie lubi, ani mieszkańcy, ani gestorzy, ani urzędnicy miasta.

       Zapalczywość radnego Stanka byłaby nawet zabawna, gdyby sesje odbywały się w przedszkolu albo w szkole.  W sali narad Urzędu Miejskiego jest niebezpieczna i po prostu groźna. Stygmatyzowanie radnego, którego nie lubi radny Stanek, odbieranie mu dobrego imienia, publiczne ordynarne obrażanie go, to nic innego jak przemoc  i próby zastraszenia. Tak nie wolno się zachowywać  - elementarna kultura obowiązuje wszystkich radnych i nie ma od niej wyjątków!

      Każdy, kto był na sesji albo słuchał jej przez internet na pewno zapamięta datę 30 listopada. Tylko zupełnie z innego powodu niż chciał burmistrz. Ta data jest punktem zwrotnym i od tego momentu sesje rady powinny się zmienić. Jeżeli agresja wśród radnych zacznie eskalować, to wyłączanie mikrofonów może nie wystarczyć. I co wtedy? Będą się panowie bić między sobą?

     Jest teraz dobry czas na  refleksje. Panie i Panowie radni! Czy chociaż raz przesłuchaliście w internecie swoje wypowiedzi na sesji?  Życzę Wam więcej dystansu do siebie i poważnego traktowania obowiązków, które Wam powierzyliśmy – my mieszkańcy.

sobota, 17 grudnia 2016

Twórcza destrukcja na deptaku



      Trzynastego grudnia media podały, że Karpacz nie dostanie dofinansowania na przebudowę deptaka. Taki niezamierzony zbieg okoliczności – nieciekawa wiadomość i nieciekawa data. Miał być deptak z rozmachem, po prostu raj na ziemi za 12 milionów, a trzeba będzie obejść się  smakiem. Pięciomilionowa dotacja nie została przyznana. Jedynymi wygranymi są miejscowi architekci, którzy słono wycenili swój projekt przebudowy ulicy w centrum miasta.

        Tak więc wiadomo już, że inwestycja wiosną nie ruszy. Może uda się pozyskać fundusze z innych programów i prace zostaną przesunięte o rok . Możliwe, że miasto będzie starało się sfinansować okrojony projekt z własnej kasy.  Brak dotacji, a tym samym brak inwestycji na deptaku to klęska burmistrza i jego zwolenników – to miał być sztandarowy,  długo zapowiadany, prawie pewny sukces. To równocześnie woda na młyn dla jego przeciwników -   bizantyjski przepych w środku miasta od dawna  był przedmiotem krytyki.

         Kto wie, może teraz trafne stanie się powiedzenie, że „nie ma złego, co by na dobre nie wyszło”? Na przykład: Miasto się nie zadłuży, a w magistracie znajdzie się ktoś z inwencją. Ktoś, kto będzie, mimo wszystko „mierzył siłę na zamiary, nie zamiar podług sił”? 

         Niepowodzenie jest zazwyczaj  zimnym prysznicem dla gorących głów, ale jednocześnie jest szansą na znalezienie innego, korzystniejszego rozwiązania. Upadek, czyli destrukcja  stwarza nową sytuację i wyzwala czasami twórczą inicjatywę. Nie jest, jak się powszechnie sądzi, negatywnym zjawiskiem – wręcz przeciwnie:  może stać się początkiem czegoś lepszego, innowacyjnego.

       W tej chwili jest dobra okazja do zastanowienia się nad wprowadzeniem na deptaku parku kulturowego. Skoro są prowadzone prace nad uchwałą reklamową można  pokusić się o zrobienie kroku dalej. Gotowe wzory są – wystarczy skorzystać z doświadczeń Zakopanego ( o czym wielokrotnie już pisałam ). Nowy deptak, jaki by nie był,  nie rozwiąże starych problemów – nielegalnego handlu i  jarmarcznego blichtru.  To są rzeczy, które można rozwiązać już teraz, a do których potrzebna jest tylko chęć i zdecydowane działanie radnych i władz miasta. Wystarczy tylko zerwać z rutyną, lękiem i lenistwem. Pracować bez efekciarstwa, skromniej, ale za to mądrzej.

niedziela, 11 grudnia 2016

"Cywilizacja" dotarła na kraniec Bierutowic



       Dwa najnowsze, optymistyczne fakty o naszym mieście  dotyczą Karpacza Górnego. Pierwszy  zawiera informację, że nazwa Bierutowice odchodzi do lamusa, a drugi, że rozstrzygnięto konkurs na projekt apartamentowców  przy ul. Partyzantów. Zwycięzcą konkursu została pracownia architektów  z Zakopanego  i  wygrała 15 tys. zł nagrody. Jeszcze nie wiadomo, czy wizja projektantów  stanie się faktem. Wiadomo za to na pewno, że Karpacz „wzbogaci się” o ponad setkę apartamentów położonych  na prawie trzech hektarach z rozległym widokiem na główne pasmo Karkonoszy  i Śnieżkę.

       Inwestorem jest firma Kristensen Group, która już ma w Karpaczu więcej niż sto apartamentów położonych w dolnej części miasta - na Skalnym, przy Komuny Paryskiej i na ulicy Myśliwskiej. Jest to ten sam deweloper, który współorganizował konkurs na projekt deptaka za rządów poprzedniego burmistrza. Wygrał wtedy projekt „Skarpa”, który doczekał się prześmiewczej, karykaturalnej realizacji przed oknami Urzędu Miejskiego.

       Podobnie jak wtedy, również i teraz firma próbuje tworzyć pozytywny wizerunek wśród mieszkańców. Nie tylko poprzez wystawę prac konkursowych i zaproszenie do wyrażenia  opinii. Tym razem zorganizowano w szkole warsztaty dla dzieci. Były to zajęcia, na których dzieci projektowały domy i otoczenie, a w nagrodę otrzymały zestawy klocków Lego. Idea  godna naśladowania, nawet wtedy, gdy jest oczywiste, że firma nie znalazła się w Karpaczu ze szlachetnych pobudek tylko robi tu wielkie pieniądze.

       Coś jednak zazgrzytało,  gdy przedstawicielka firmy, mówiąc o kształtowaniu dobrego gustu  w architekturze  stwierdziła: Chodzi o to, żebyśmy wszyscy rozumieli, że przestrzeń publiczna jest naszym wspólnym dobrem i trzeba o nią dbać. 

        Kiedy deweloper  mówi o wspólnym dobru, a równocześnie kolejny raz produkuje w Karpaczu dziesiątki miejsc noclegowych i zabudowuje piękne widokowo miejsca nowymi rzędami domów,  to pobrzmiewa w tym fałszywa nuta. Przestrzeń publiczna to nie tylko ulice i  place, ale też przyroda  i widoki – zwłaszcza w Karpaczu szczególnie cenne. Zawłaszczanie przestrzeni publicznej przez prywatną firmę, a równocześnie pochylanie się  nad nią z obłudną troską... Panie i panowie z Kristensen Group, po co ten cynizm?


 

niedziela, 4 grudnia 2016

Karpacz to ja



      O tym, że w mieście zapatrzono się chyba na francuskiego Ludwika XIV, który  powiedział kiedyś „państwo to ja” świadczy  listopadowa sesja Rady Miejskiej.  Wiceprzewodniczący Rady składał ustne sprawozdanie z uroczystości Święta Niepodległości w Jeleniej Górze. Mówił, mniej więcej tak:„ Bardzo serdecznie mnie powitali”. „Kiedy zapowiedziano, że Karpacz składa kwiaty to wszyscy owacyjnie mnie witali”. „Był to piękny dzień i przeżyłem  to bardzo wspaniale, Karpacz też zaistniał tam… Godnie reprezentowałem naszą Radę, Burmistrza i całe nasze miasto w tej pięknej uroczystości”.

      Nie ulega wątpliwości,  że Pan Wiceprzewodniczący godnie reprezentował nasze miasto.  Znacznie lepiej by  jednak było,  gdyby pozwolił na taką ocenę innym i nie wysuwał siebie na pierwsze miejsce,  przed miastem, które miał zaszczyt reprezentować.  W dodatku przekręcił nazwisko posłanki, a na zwróconą mu uwagę stwierdził „ale to nie jest takie ważne”. Być może jest to rzeczywiście „michałek”, w końcu każdemu zdarzają się pomyłki, ale jednak w publicznym wystąpieniu robi kiepskie wrażenie. Sugeruje pomniejszanie innych, wywyższanie siebie, a może nawet nadmierne poczucie własnej wartości i próżność. 

         Prawdopodobnie  takie  zachowanie  wynika  z  racji  wieku,  pozycji  w  Radzie Miejskiej oraz  z awansu, jaki spotkał w ostatnim czasie członków najbliższej rodziny radnego.  I o ile uznanie dla działalności statecznego radnego  jest oczywiste, to kierownicze stanowiska w Urzędzie dla jego rodziny już budzą liczne wątpliwości.  Nawet jeżeli są to osoby kompetentne i doświadczone, to działają  w jaskrawych warunkach konfliktu interesów. Nie jest zdrową sytuacja, w której to samo nazwisko odmienia się w kilku przypadkach, nawet gdy w jednej sytuacji pochodzi ze społecznego wyboru. Dla czystości i jasności sprawy ktoś z nich powinien ustąpić. Wyłącznie po to, żeby nie stwarzać problemów natury etycznej i nie narażać powagi Urzędu na szwank.

       Konflikt interesów, czyli mówiąc w skrócie konflikt między osobistym (rodzinnym) a cudzym (publicznym) interesem podważa zaufanie do sprawowanej władzy. Wiąże się z nadużywaniem funkcji publicznej. O konflikcie interesów i stronniczości mówi się nie tylko wtedy, gdy jest on wyraźnie widoczny i zapadły już określone decyzje. Istnieje on także wtedy, gdy przedstawiciele władzy mogą mieć interes w sposobie rozstrzygnięcia sprawy sprzeczny z interesem miasta. Jeżeli Burmistrz chętnie mówi o zaufaniu do władzy i podkreśla, że Urząd powinien działać transparentnie to chyba już czas, żeby od słów przejść do czynów.

     Podpowiadam, że najlepszym sposobem rozwiązywania konfliktu interesów jest jego unikanie. Podpowiadam też, że w prywatnych rozmowach między mieszkańcami taka sytuacja, jak wyżej opisana, jest bardzo źle oceniana. Możliwe, że z wysokości urzędniczych stołków jest niezauważana albo, co gorsze, lekceważona.  Niewykluczone, że dla niektórych bycie sędzią we własnej sprawie nie jest problemem. Są przekonani w swojej pysze o własnych nieograniczonych możliwościach i nie zamierzają się z nikim liczyć. Wiadomo, że pycha kroczy przed upadkiem, ale co potem?