W książce „Wanna z kolumnadą , Reportaże
o polskiej przestrzeni” wydanej w 2013 r. Filip Springer poświęcił cały rozdział Karpaczowi. Nosi on tytuł
„Klejnot w koronie” i zawiera mały fragment poświęcony centrum Karpacza. Autor tak opisuje deptak i okolice:
„Najpierw jest zabytkowa gospoda
Bachus, ale potem znacznie gorzej. Można wyliczyć: gospoda góralska, bistro
Aurora w wersji soc, stragany z chińskimi skarpetami, kiosk z prasą. Dalej:
cukiernia cała w kolorze lila. Plastikowe atrapy lodów włoskich, roześmiany
biały miś, banery na każdym skrawku wolnej elewacji. Dalej: obietnica gofra w
rozmiarze małego samochodu ( na czerwono), znowu jakiś namiot. Dalej i
naprzeciwko: wielka dziura w ziemi przerobiona na parking. Na murze
podtrzymującym rozkopaną skarpę różowe zaproszenie na karaoke. Dalej: swojska,
ale już nie góralska chata. Dalej: karczma śląska Oskar. Z holenderskim
wiatrakiem, gipsowym kupidynem i sztuczną sadzawką po której pływają plastikowe
kaczki. Obok smażalnia Bosman w stylu morskim. Dalej: zabytkowy hotel Mieszko
zasłonięty reklamową siatką. Między tym wszystkim grill na kółkach z serkami
łudząco podobnymi do oscypków. Obok stoisko z góralskimi kapeluszami i
ciupagami. Pytam sprzedawcę, jaki one mają związek z Sudetami. Odpowiada, że
jako pierwszy zadałem mu to pytanie, a stoi już tak czwarty rok. – Turyści
biorą w ciemno – dodaje.- Co ja mogę, że im się góry z góralami kojarzą.”
Od chwili, gdy autor książki przyglądał się
Karpaczowi z bliska minęło ponad trzy lata. Czy
jego spostrzeżenia są nadal aktualne? Czy centrum zmieniło się na plus? Każdy może na własne oczy sprawdzić i wyciągnąć wnioski.
Idąc tropem Springera nietrudno zauważyć
zmiany. Zabytkowa gospoda Bachus
jest prawie taka sama. Tylko północną ścianę w turystyczne
dni handlowe przyozdabia rząd kolorowych koszul i innych ciuchów. Gospoda
góralska stoi jak stała, bistro Aurora rozrosło się i posiada nawet własny
ogródek ze stolikami na środku deptaka. Kiosku z prasą już nie ma, a w jego
miejscu można kupić serki. Budki z
serkami opanowały centrum i oferują oscypki jako lokalny
przysmak – spod samiuśkich Tater.
Straganów
z wszelakiego rodzaju dobrem ( lub inaczej: chińskim badziewiem) jest bez
liku. Można kupić w ciepłe dni zamiast
skarpet, letnie damskie kapelusze z wstążką i góralskie z muszelkami. Można wybierać w
ciupagach, piszczałkach, zabawkach i poduszko-owieczkach. Namiotów nie widać,
ale są różnych rozmiarów prowizoryczne zadaszone stoiska. Prawie każdy, kto handluje
wystawia swój bazarowy towar na zewnątrz sklepu. Biznes kręci się pełną parą.
Przykład
cukierni w kolorze lila z atrapami lodów włoskich i roześmianym misiem stał się zaraźliwy.
Kawiarnię Spokojna i jej zadbaną zieleń
przyozdobił niebieski, krzykliwy wafel z lodami i truskawką. Czy rzeczywiście przyciąga klientów? Raczej
chyba odstrasza gryzącymi się kolorami i rozmiarem. Zamiast parkingu, w dziurze w ziemi powstała „Piekielnia”.
Sam napis, podobnie jak drewniane siedziska wykonano według najlepszych
odpustowych wzorów.
Przed Karczmą Śląską Oskar obok dużych i
małych plastikowych kaczek pojawił się biały łabędź – też plastikowy. A
zabytkowy hotel Mieszko dalej jest zasłonięty reklamowymi siatkami. Teraz Mieszko proponuje swoje usługi: "tanie noclegi i pyszne jedzenie".
Od czasu, gdy Filip Springer spacerował
główną ulicą Karpacza ubyło banerów, a
te które są, reklamują własną działalność, na miejscu.
Jest ich jednak wciąż tak ogromna ilość o różnych kształtach i
rozmiarach, że zaśmiecają, a nie informują.
Nie było też wówczas, przed trzema laty, clou deptaka – ukamienowanego zbocza i
przecudnego "ogrodu górskiego". Na pewno
by się autorowi spodobał…
Obraz centrum miasta, mimo zmian ( albo raczej za ich przyczyną) i upływu czasu przypomina nieustające
targowisko, pełne obciachowych
straganów, pretensjonalnych wyrobów i pseudoartystycznych „dzieł sztuki”. Już czas najwyższy, żeby poważnie
zastanowić się nad parkiem kulturowym.