niedziela, 29 maja 2016

Królestwo kiczu i tandety



     W książce „Wanna z kolumnadą , Reportaże o polskiej przestrzeni” wydanej w 2013 r. Filip Springer  poświęcił cały rozdział Karpaczowi. Nosi on tytuł „Klejnot w koronie” i zawiera mały fragment poświęcony centrum Karpacza. Autor  tak opisuje deptak i okolice:

„Najpierw jest zabytkowa gospoda Bachus, ale potem znacznie gorzej. Można wyliczyć: gospoda góralska, bistro Aurora w wersji soc, stragany z chińskimi skarpetami, kiosk z prasą. Dalej: cukiernia cała w kolorze lila. Plastikowe atrapy lodów włoskich, roześmiany biały miś, banery na każdym skrawku wolnej elewacji. Dalej: obietnica gofra w rozmiarze małego samochodu ( na czerwono), znowu jakiś namiot. Dalej i naprzeciwko: wielka dziura w ziemi przerobiona na parking. Na murze podtrzymującym rozkopaną skarpę różowe zaproszenie na karaoke. Dalej: swojska, ale już nie góralska chata. Dalej: karczma śląska Oskar. Z holenderskim wiatrakiem, gipsowym kupidynem i sztuczną sadzawką po której pływają plastikowe kaczki. Obok smażalnia Bosman w stylu morskim. Dalej: zabytkowy hotel Mieszko zasłonięty reklamową siatką. Między tym wszystkim grill na kółkach z serkami łudząco podobnymi do oscypków. Obok stoisko z góralskimi kapeluszami i ciupagami. Pytam sprzedawcę, jaki one mają związek z Sudetami. Odpowiada, że jako pierwszy zadałem mu to pytanie, a stoi już tak czwarty rok. – Turyści biorą w ciemno – dodaje.- Co ja mogę, że im się góry z góralami kojarzą.”

    Od chwili, gdy autor książki przyglądał się Karpaczowi z bliska minęło ponad trzy lata. Czy  jego spostrzeżenia są nadal aktualne? Czy centrum zmieniło się na plus?  Każdy może na własne oczy sprawdzić i  wyciągnąć wnioski.

    Idąc tropem Springera nietrudno zauważyć zmiany. Zabytkowa gospoda Bachus   jest prawie taka sama. Tylko  północną ścianę w turystyczne dni handlowe przyozdabia rząd kolorowych koszul i innych ciuchów. Gospoda góralska stoi jak stała, bistro Aurora rozrosło się i posiada nawet własny ogródek ze stolikami na środku deptaka. Kiosku z prasą już nie ma, a w jego miejscu można kupić serki.  Budki z serkami opanowały centrum i oferują oscypki  jako  lokalny przysmak – spod samiuśkich Tater.

    Straganów  z wszelakiego rodzaju dobrem ( lub inaczej: chińskim badziewiem) jest bez liku. Można kupić  w ciepłe dni zamiast skarpet, letnie damskie kapelusze z wstążką i góralskie z muszelkami. Można wybierać w ciupagach, piszczałkach, zabawkach i poduszko-owieczkach. Namiotów nie widać, ale są różnych rozmiarów prowizoryczne zadaszone stoiska. Prawie każdy, kto handluje wystawia swój bazarowy towar na zewnątrz sklepu. Biznes kręci się pełną parą. 

     Przykład cukierni w kolorze lila z atrapami lodów włoskich i roześmianym misiem stał się zaraźliwy. Kawiarnię Spokojna i jej  zadbaną zieleń przyozdobił niebieski, krzykliwy wafel z lodami i truskawką.  Czy rzeczywiście przyciąga klientów? Raczej chyba odstrasza gryzącymi się kolorami i rozmiarem. Zamiast parkingu, w dziurze w ziemi powstała „Piekielnia”. Sam napis, podobnie jak drewniane  siedziska wykonano według najlepszych odpustowych wzorów.

    Przed Karczmą Śląską Oskar obok dużych i małych plastikowych kaczek pojawił się biały łabędź – też plastikowy. A zabytkowy hotel Mieszko dalej jest zasłonięty reklamowymi siatkami.  Teraz Mieszko proponuje swoje usługi:  "tanie noclegi i pyszne jedzenie".

    Od czasu, gdy Filip Springer spacerował główną ulicą Karpacza  ubyło banerów, a te które są, reklamują własną działalność, na miejscu.  Jest ich jednak wciąż tak ogromna ilość o różnych kształtach i rozmiarach, że zaśmiecają, a nie informują. Nie było też wówczas, przed trzema laty, clou deptaka – ukamienowanego zbocza i przecudnego "ogrodu górskiego".  Na pewno by się autorowi spodobał…

    Obraz centrum miasta, mimo zmian ( albo raczej za ich przyczyną)  i upływu czasu przypomina nieustające targowisko,  pełne obciachowych straganów, pretensjonalnych wyrobów i pseudoartystycznych „dzieł sztuki”. Już czas najwyższy, żeby poważnie zastanowić się nad parkiem kulturowym.