Po wyborach w kwietniu burmistrz Karpacza triumfował. Wydawało mu się, ze miasto jest jego. I faktycznie, na początku radni zachowywali się tak, jakby mu z ręki jedli.
Na sesji w czerwcu burmistrz nie tylko otrzymał wotum zaufania i absolutorium, ale dostał dużo więcej. Dzięki grupie „własnych” radnych udało mu się unicestwić inicjatywę obywatelską w sprawie uchylenia studium. Zanosiło się, że tak będzie już zawsze, przez całą kadencję: burmistrz sobie coś wymyśli, a rada mu radośnie przyklaśnie.
Nadszedł lipiec, a z nim pojawiły się nieoczekiwane kłopoty burmistrza. Radni wreszcie się otrząsnęli i nie pozwolili sobą dalej manipulować. Pierwsze starcie miało miejsce na nadzwyczajnej, V sesji zwołanej na wniosek burmistrza. Podwyżkę opłat za zajęcia przedszkolne udało mu się przeforsować, aczkolwiek nie bez problemów. Znacznie gorzej było ze zmianami w budżecie gminy. Radni, wielokrotnie zwodzeni, nie uwierzyli, że burmistrzowi chodzi wyłącznie o przebudowę ulicy Nad Łomnicą, a nie o deptak. Nie ulegli szantażowi i nie wzruszyła ich wizja utraty dofinansowania. Niegdyś przypieranie radnych do muru pod groźbą utraty środków odnosiło skutek, tym razem – nie! Zbyt wiele razy stosowano cwaniacki chwyt ze wrzucaniem projektów uchwał w ostatniej chwili. Fakt, że w starostwie powiatowym jest rozpatrywany wniosek o pozwolenie na budowę dla głównej ulicy miasta, zrobił swoje. W rezultacie radni nie zgodzili się na zmiany, a burmistrz, mocno wzburzony, gwałtownie opuścił salę.