Nadmiar jeszcze bardziej szkodliwy, niż brak - do takiego wniosku można dojść, czytając artykuł opublikowany w „Bankierze”.
W Karpaczu wciąż część hotelarzy i inwestorów zachłystuje się turystycznym oblężeniem, licząc ponadprzeciętne zarobki i zyski. Coraz bardziej widoczny kryzys może niebawem ostudzić niektóre rozgrzane głowy. Jeżeli nadal turystów będzie tłumnie przybywało, to sytuacja wymusi na władzach Karpacza zastosowanie bardziej radykalnych środków. Warto przyjrzeć się, jak radzą sobie inne europejskie miasta i miasteczka z nacierającymi tabunami turystów, w których słowo „rozwój” zostało zastąpione przez wyraz „ograniczenia” lub wręcz „zakaz”.
Popatrzmy na włoskie Portofino, które wprowadziło kary dla osób kręcących filmiki w najbardziej obleganych miejscach. Tworzące się zatory utrudniają innym turystom podziwianie najładniejszych miejsc, a osoby temu winne są karane za „turystyczne włóczęgostwo”. Mimo, że Portofino należy do drogich i renomowanych miejscowości, jego burmistrz twierdzi, że miasto jest dla wszystkich i nikt nie ma prawa zawłaszczać sobie najpiękniejszych widoków.
Inny gospodarz, tym razem katalońskiej Siurany sprzeciwił się wpisaniu miejscowości na listę najpiękniejszych hiszpańskich wiosek. Argumentował, że ma za mało parkingów. Wyjaśnił, że „zbyt duża liczba odwiedzających to problem. Jako burmistrz nie chcę, by moje miasto było zatłoczone. Turyści mają z niego wyjechać zadowoleni i wypoczęci, a nie poobijani”.
Podobnych przykładów, w artykule: Antyturystyczne przepisy w turystycznych miejscowościach. „Mamy dość” jest wiecej. Polecam – TUTAJ
Czy Karpacz zostanie zmuszony do ograniczenia napływu turystów? Na razie mało kto rozumie, że „mniej znaczy więcej”…